Recenzja książki „Starcie królów” Georga R.R. Martina z serii „Pieśń Lodu i Ognia” 5/6
Dzisiaj jest 24 dzień maja, a ten tekst to moja pierwsza recenzja w tym miesiącu. YouTube`owanie wciągnęło mnie zupełnie. To są już zupełnie inne nakłady pracy i inne podejście do blogowania. Ale mimo wszystko obiecuję poprawę. Czytałem książki przez te ponad 3 tygodnie, teraz je zrecenzuję, a w przyszłości postaram się to robić regularnie jak przez poprzedni rok blogowania. Ta przerwa była za długa!
Wróćmy do tematu, czyli serii „Pieśń Lodu i Ognia” George`a R.R. Martina. „Starcie królów” to drugi tom, po recenzowanej już prze mnie „Grze o Tron”. Mogę z pełną odpowiedzialnością powtórzyć za tytułem – to tysiąc kolejnych stron niesamowitego fantasy, a przede mną jeszcze kilka, albo nawet kilkanaście tysięcy kolejnych stron dobrej zabawy.
Za co chwaliłem pierwszy tom?
Nie przestraszcie się ta wielowątkowością. Nie wiem jak George R.R. Martin to zrobił, ale chociaż śledzimy losy kilkudziesięciu postaci z kilku różnych punktów widzenia to nie mylimy się ani razu. Kobiety słyną z multitaskingu, ale nawet facet nie powinien mieć ani jednego momentu zawahania. Konieczności zaglądnięcia do poprzedzających rozdziałów czy spisu postaci. Majstersztyk!
Tym razem muszę nieco pohamować język. Kobiety słynące z multitaskingu być może by sobie poradziły bez problemu, ale ja już miewałem problemy. Poprowadzenie historii jest bardzo dobre, ale już nie nazwałbym tego majstersztykiem. Tym razem musiałem wracać do poprzednich rozdziałów i kartkować kilkudziesięcio stronicowy indeks postaci.
Bohaterowie książki giną jak muchy, są zastępowani kolejnymi, wcześniej epizodycznymi. Postaci wyruszające w podróż na 100. stronie docierają do celu na 872.*, a w międzyczasie słuch o nich ginie. Osoby będące w pierwszym tomie w tle wydarzeń, w drugim zakładają korony na głowy. Zrobił mi się mętlik, nie ukrywam.
Boję się w takiej sytuacji sięgać po tom trzeci, podzielony ze względu na objętość na dwie książki równie grube jak „Starcie królów”. Czy to nie za dużo? Może powinienem zacząć robić notatki?
W tym momencie już widzę niewątpliwą wyższość „Władcy Pierścieni” nad sagą Georga R.R. Martina. Chociaż język był trudniejszy, to jednak trylogia nie potrzebowała 4. tomu z indeksem bohaterów. W drugim tomie „Pieśni Ognia i Lodu” ma już kilkadziesiąt stron – zanim dojdziemy do końca spokojnie rozrośnie się do kilkuset.
Plusy dodatnie i plusy ujemne
Niektórzy przywiązują się do ulubionych postaci. Jeśli jesteś jedną z takich osób, nie zabieraj się za tę książkę. George R.R. Martin wpędzi Cię w ciężką depresję zabijając wręcz hurtowo sympatycznych bohaterów.
Z drugiej strony niewielu pisarzy ma na tyle odwagi, żeby bez żalu uśmiercać postaci nad, którymi pracowało się tak długo by zastąpić je innymi, równie ciekawymi i dobrze sportretowanymi. Niektórym seriom książkowym przydałoby się przynajmniej jedno takie trzęsienie ziemi, jakie u Martina następuje niemal co chwile.
Po raz kolejny zastanawiam się co mnie czeka w „Nawałnicy mieczy”. Już sam tytuł sugeruje, że będzie to nie lada rzeź! Będzie fajnie o ile nadążę, kto morduje kogo i dlaczego!
Jeżeli "Starcie królów" Cię momentami pokonało, to lepiej faktycznie rozważ opcję robienia notatek – choć Martin ochoczo uśmierca swych bohaterów, to (stety-niestety) z każdym tomem dochodzi coraz więcej nowych postaci (i wątków)
A jeszcze "ciekawiej" się robi, gdy bohaterowie zmieniają fronty, tak że wkrada się lekka dezorientacja: kto, kogo, z kim, dlaczego i przeciw komu
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ja ciągle mam w planach owe tomiszcza;)Przeczytam na pewno,ale bliżej wakacji. I pewni nabawię się depresji bo bardzo się przywiązuję do bohaterów. Mysle jednak, że książki te warte są tego ryzyka:)
Podczas czytania serii doszłam do wniosku, że pisarz nie wybrał sobie głównych bohaterów, tylko osią powieści uczynił ten dziwaczny tron. Zajmuje się postaciami, które akurat są najbliżej. Potem zaczęła mi się ta teoria nieco "rozłazić", bo rzeczywiście autor oddala się coraz bardziej od postaci, które polubiliśmy.
A mnie drugi tom tej sagi podoba się bardziej od pierwszego (pierwszy opisałem tutaj: http://przeczytalem.pl/fantasy-sf/gra-o-tron-george-r-r-martin-saga-pelna-intryg/). Jestem co prawda przy początku, ale rzecz wciąga bardziej, jakoś lepiej się czyta, fabuła jest klarowniejsza… Może to przyzwyczajenie, ale jednak…
Z intrygami w tym tomie nie było najgorzej, dało się to śledzić bez większej dezorientacji. Gorzej z postaciami. Nie chodzi, że są złe tylko o ich natłok, a im dalej w las (w sensie kolejne tomy) tym gorzej.
Ja Pieśni do Władcy bym nie porównywał, to dwa zupełnie różne typu fantasy.
Zgadzam się, ale większość ludzi zna Władcę Pierścieni. Wydaje mi się najbardziej oczywistym punktem odniesienia