Po które książki sięgnąć, żeby przeżyć koniec świata?
Chciałbym wykorzystać ostatni dzień naszej cywilizacji, żeby zorganizować mały lans. Lans połączony z użalaniem. No bo niby spędziłem pół życia z nosem w książce. Poznałem kilkadziesiąt scenariuszy końca świata. Można powiedzieć, że jestem oczytany. Problem w tym, że do niczego mi się ta wiedza nie przyda…
Boję się, że koniec świata weźmie nas z zaskoczenia. Teoretycznie trwa już od kilkunastu godzin. Praktycznie nie wiem jeszcze po którą książkę sięgnąć, żeby przydała się w trakcie nadchodzących wydarzeń.
W książkach końce świata nigdy nie zaskakują. Sięgając po książkę zazwyczaj wiesz co cię czeka. Weźmy najbanalniejszy przykład, thriller polityczny Nicholasa M. Seawrighta pt. “Agent Thomas”. Książka opisuje na nowo losy kryzysu kubańskiego z czasów zimnej wojny. Radio, prasa i telewizja na bieżąco informują cały świat o postępach rozmów i zakulisowych politycznych gierek na kilka miesięcy przed finałowym bum. Napięcie rośnie wprost proporcjonalnie do ilości własnoręcznie wykopanych schronów przeciwatomowych.
Śledzę doniesienia prasowe od dawna. Stwierdziłem, że sięgać po łopatę nie ma już sensu. A jeśli nawet to nie po to, żeby kopać. Ta książka już mi się do niczego nie przyda.
Przejdźmy do kolejnego klasyka amerykańskiej literatury. Tematu zombie apokalipsy. Temat żywych trupów niejednokrotnie brali na warsztat Patrick Shea, Martin Redden czy Randy Hill. Szkoda tutaj nawet streszczać fabułę. Wiadomo: brains, brains, a potem strzał z shot guna i pozamiatane.
Pytanie tylko czy widzieliście ostatnio jakieś pozbawione życia i mózgu jednostki? No ja właściwie widziałem. Problem w tym, że ja jestem studentem. Studenci od wieków popadają w taki stan odrętwienia dwa razy do roku. Sesja nigdy nie spowodowała końca świata. Wątpię żeby tym razem miało być inaczej.
No i jeszcze problem shotguna. Niestety najpotężniejszą bronią jaką dotąd miałem w ręku była petarda “achtung”. Do kupienia za pięć złotych pod każdym kościołem w dniu odpustu. Mówiąc szczerze odpuściłem sobie gromadzenie ich zapasów.
Niby przy pomocy granatów walczył znany literacki zabijaka Adam Alvarez. Problem w tym, że walczył przeciwko cywilizacji, która wyewoluowała po nas ze stworzeń, które dzisiaj nazywamy swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Biedne pieski przez trzy miliony lat nie pozbyły się odruchu aportowania. Jednak mój poczciwy Rex, chociaż ma mądre oczy, to mówiąc szczerze nie wygląda na kandydata do zawładnięcia światem w najbliższym czasie.
 |
Sorry Rex |
Co mi pozostało? Znany z zamiłowania do ogrodnictwa autor fantasy Maurice Goss ratunku dla swojej płaskiej planety upatrywał w inteligentnych Dębach. Te drzewka wzięły korzenie za pas i niczym las Birnamski ruszyły na drugą stronę planety – jak najdalej od ludzi. Inteligencja pozwoliła im utworzyć statecznik stabilizujący lot tego niezbyt aerodynamicznego świata zmierzającego ku zagładzie w czeluściach własnego słońca.
Mówiąc szczerze, większej bzdury nie czytałem. W przestrzeni kosmicznej i tak nie ma oporu powietrza, a Dęby go w obliczeniach uwzględniały. Zupełny brak logiki dyskwalifikuje tę książkę w naszych dalszych rozważaniach. Tak to jest jak ogrodnik zabiera się za pisanie książek…
Co czynić? Może sięgnąć po poradniki survivalu? Zaczytywałem się w takim jednym francuzie. Gdzie on to nie był, co on to nie przeżył. Pustynia, arktyka, wnętrze wulkanu, podwodne głębiny. Mój mistrz i guru – do czasu, aż Javier Mercier zginął od ukąszenia dziobaka.
Pomyślelibyście? Dziobak takie australijskie dziwactwo z dziobem zamiast pyska, ssak składający jaja i mający kolec jadowy na… tylnych odnóżach. Dla większości australijczyków ukąszenie kończy się swędzeniem. Javier niestety był uczulony. Gdyby został we Francji nie miałby okazji się o tym przekonać.
I to jest dobra puenta na dzisiaj. Zostanę w domu, poczytam książki – nie będę licha kusił…
A jaka jest Wasze książkowe wybory na dzisiejszy dzień?
Cześć. Jestem Darek i to ja tutaj bloguję. Zostań moim kumplem korzystając z przycisków u góry. Będzie mi miło właśnie z Tobą porozmawiać o kulturze w bardziej osobisty sposób niż tutaj - na blogu.
Koniec świata. Moje staty są słabe – żadnego nieumarłego nie zabiłam (na całe szczęście również żywego). A w klimacie czytam sobie dzisiaj "Przegląd końca świata FEED"
Czytam "Marzycieli" więc potencjalnie jak wybuchnie nam tu koniec świata to dużo mi nie pomoże chyba, że zacznę Zombie okładać okładką.
Tak na poważnie to koniec świata będzie wtedy jak mi piach na trumnę będą sypać.. niezbyt ekstremalne, ale co zrobić.
Oh… a ja wczoraj wyszłam. Na szczęście nic mi się nie stało, ani moim książką. Gdyby ktoś je chociaż tkną, i nic mnie nie obchodzi czy to byłby koniec świata czy nie, dopiero bym zrobiła apokalipsę ;P