Recenzja książki „Cud” Ignacego Karpowicza
Dawno już u mnie nie było recenzji książki. Mówiąc szczerze już nie mogę się doczekać roku akademickiego, siądę sobie na nudnym wykładzie i poczytam coś, bo gdy na wakacjach sam sobie organizuje czas to za dużo się dzieje

Na przykład ta książka zwiedziła ze mną pół polski! Najpierw woziłem ją przez dwa tygodnie po pomorzu, stała się nawet symbolem mojego bloga na morskiej ferajnie i z tego wszystkiego nie zdążyłem jej przeczytać.
Do mojego bagażu trafiła ponownie niedawno i jedno Wam muszę powiedzieć, że okładka przyciąga uwagę
Siedziałem z tą książką w otoczeniu ludzi o zróżnicowanych, ale generalnie mocno lewicowych poglądach i teraz naprawdę nie wiem czy feministki były oburzone zalotnie spoglądającą panią, czy może nekrofile byli zachwyceni panem, czy może wszyscy pomyśleli, że czytanie o cudach to przejaw mojej podkarpackiej zaściankowości czy po prostu im się podobała bo jest kolorowa. Tak czy inaczej, dobra robota grafika!

Mówią, żeby nie oceniać książki po okładce – no to jedziemy z treścią! Pierwsze strony zapowiadały jakąś nudną polską historyjkę rodem z serialu o dobrych lekarzach i nieszczęśliwej miłości. Na szczęście dosyć szybko fabuła poszybowała ponad szarość i przeciętność ku porządnej dawce absurdu. I tak wszystko się kręci wokół trupa, niby zabitego, ale jednak nie do końca.
Mikołaj (ale nie osobiście, przecież nie żyje) wywiera coraz większy wpływ na rzeczywistość. Najpierw będzie to nieco nekrofilskie uczucie młodej (czy aby na pewno?) lekarki, by w końcu zmienić się w ogólnokrajową obsesję.
Najfajniejsze w tej książce jest to, że można ją czytać jak się chce. Przyznam się do czynu niegodnego – potraktowałem książkę jednego z najczęściej obsypywanych nagrodami polskiego autora jak wakacyjne czytadło. Targałem je ze sobą w walizce, czytałem w hostelu o 1 w nocy, na ławce w parku, w metrze i autobusie i miałem z tego mnóstwo frajdy. Jak już miałem trochę więcej czasu to dopiero wtedy zacząłem myśleć, za co się te nagrody sypią? I tak sobie myślałem, aż się dokopałem drugiego dna. Uderzyła mnie lekkość i łatwość z jaką te dwie płaszczyzny się przenikają.
Przecież wiedziałem, że to nie jest prosta historyjka o trupie w szafie, ale mówiąc szczerze miałem to gdzieś kiedy po całym dniu padałem ze zmęczenia. Ignacy Karpowicz i dla mnie miał coś do zaoferowania i za to należy mu się internetowa high five

I jeszcze za świetny styl narracji, wtrąceń i nawiasów negujących rzeczywistość. Od razu przypomniały mi się genialne przypisy Pratchetta.
Korzystając z okazji, że książki Karpowicza są teraz wznawiane w nowej oprawie graficznej na pewno coś jeszcze przeczytam!
Recenzja „Cudu” Ignacego Karpowicza powstała dzięki
Super się czyta taki lekki, nienapompowany tekst o książce. Czuć pasję, czuć radość, choć zupełnie nie wiem o czym jest książka
Dokładnie. O tym samym pomyślałam :d
To się nazywa – książka na całe wakacje:)
Zgadzam się okładka przyciąga uwagę! Nie ważne o czym jest książka, ale z taką okładką chce się ją czytać od razu
ogryzkoweczytadla.blogspot.com