Recenzja książki „Błękitna krew” Magdaleny Samozwaniec 6/6
Czytanie tej książki przyprawiło mnie o opad szczeny. Nie spodziewałem się takiego luzu, prostoty, atrakcyjnego języka i zabawy po książce traktującej o wojnie i wydarzeniach bezpośrednio po niej. Niby wiedziałem, że to satyra, ale spodziewałem się raczej gorzkich przemyśleń, a jeśli śmiechu to tylko przez łzy.
Przez szkołę mam chyba spaczone pojęcie o polskiej literaturze. Przez lata byłem karmiony wielkimi dziełami, lotnymi przemyśleniami, pomnikowymi dziełami opiewającymi polskich bohaterów, a taka fajna i śmieszna książeczka przeszła mi koło nosa niezauważona.
Nikt nawet nie zająknął się o Magdalenie Samozwaniec przy okazji napychania nam głów wierszami jej siostry – Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
Granda i cyrk na kółkach
Czuję się oszukany i żałuję, że przeczytałem tę książkę dopiero teraz. Po śmieszne, ironiczne i absurdalne książki od lat sięgałem do zagranicznych autorów, a okazało się, ze Magdalena Samozwaniec pobiła ich wszystkich na głowę ponad pół wieku temu.
Dodatkowego uroku książce dodaje opisywanie polskich realiów, naszej mentalności i miejsc wszystkim dobrze znanych. Niedobitki polskiej arystokracji, krakowscy mieszkanie, najzwyklejsi polscy kombinatorzy. Czy nie spotykamy ich na swojej drodze nawet dzisiaj? A przynajmniej ich cech, bo arystokracja faktycznie odeszła w niepamięć, chociaż wydawała się nie dostrzegać własnego upadku.
Oderwanie od rzeczywistości i płonne nadzieje
Tak właśnie żyje „błękitna krew” w czasie wojny i w pierwszych latach nowej rzeczywistości. Wydają się nie dostrzegać własnej nędzy materialnej, moralnej i intelektualnej. Żyją wspomnieniami i marzeniami o powrocie starych dobrych czasów. Czas wypełnia im romansowanie, obgadywanie i kombinowanie jak zarobić, byle się nie narobić. Na kartach powieści towarzyszą im mieszczanie, chłopi, urzędnicy i niemal cały przekrój polskiego społeczeństwa.
Wszyscy zostali obśmiani niemiłosiernie. Portret polskiej arystokracji na kartach powieści jest najgorszy jaki można sobie wyobrazić. Nędzarze, złodzieje, głupcy, próżniaki, ale… (tu się objawia niesamowity talent Magdaleny Samozwaniec, który będę wielbił do końca mego książkowego blogowania!)…
Wszyscy oni są niesamowicie sympatyczni! Bo jak można nie lubić czarnego charakteru nazywającego się Szczeniś? Wszystkich da się lubić, aż chciałoby się wskoczyć do kart powieści i jeść bułkę przez bibułkę czytając francuskie książki na rozwalającym się ganeczku Rajewskiej resztówki.
Żarty i przytyki są przy tym piekielnie inteligentne. Subtelność w piętrzeniu absurdalnych sytuacji powaliła mnie na kolana. Naprawdę brakuje mi słów do wychwalania tej książki.Muszę jeszcze wspomnieć i warsztacie pisarskim. Autorka snuje swoją opowieść tak finezyjnie, że nawet nie zauważyłem kiedy połknąłem całą książkę. Całość to ponad 300 stron, może z widoczną interlinią, ale bez innych sztuczek pompujących dzieło. Mimo to książkę czyta się błyskawicznie i już następnego dnia po lekturze żałuje się, że to już koniec.Według mnie „Błękitna krew” to absolutna konieczność dla każdego polskiego czytelnika. Może mój osąd jest trochę spaczony bo w tej książce skumulowały się i humor, i absurd, i polska historia, a wszystkie te elementy są przeze mnie uwielbiane. Nawet jeśli nie zapłoniecie takim zachwytem jak ja, to i tak każdemu powinno się przynajmniej spodobać. Słowo!
Zobacz w moim vlogu jak ładnie wydano tę książkę!
Wspaniała Autorka, jak na razie żadna jej książka mnie nie zawiodła
Mam zamiar przeczytać więcej jej książek i obym też się nigdy nie zawiódł
Od lat wielu, kiedy to jeszcze w liceum przeczytałam "Marię i Magdalenę" pióra pani Samozwaniec (to beletryzowana biografia autorki i jej siostry) jest to jedna z moich ulubionych pisarek. Czytałam większość jej książek i właściwie wszystkie mogę polecić – szczególnie "Krystyna i chłopy", "Komu dziecko, komu" oraz serię takich niby poradników "Tylko dla mężczyzn